Blog

Improwizacja to inna bestia

Ken Vndermark
Artykuły / Uncategorized

Improwizacja to inna bestia

Czasem, gdy widzę wypowiedzi muzyków o tym, że improwizacja jest „na potem” czuję, że coś poszło nie tak. A jeśli w ten sposób wypowiadają się pedagodzy, a zwłaszcza nauczyciele muzyki rozrywkowej – włos się na głowie jeży.

Zacznijmy od ustalenia faktów. Improwizacja jest czymś pierwotnym. Gdy bierzemy pierwszy raz gitarę do ręki – naszym muzycznym aktem jest improwizacja. Próbujemy brzdąkać bez ładu, ale za to z dużą ilością zabawy. To kreatywne spojrzenie na muzykę, to pierwotna nasza ludzka cecha, która w procesie „nauki na pamięć” często zanika. Metoda pamięciowa jest tak popularna, bo szybko przynosi pozorne korzyści.

Potem, gdy zaczynamy się uczyć poważnie, szybko dojdziemy do wniosku, że improwizacja jest „czymś innym”, niż uczenie się na pamięć. Tak dochodzimy do faktu numer dwa. Można uczyć się gry na instrumencie metodą pamięciową z użyciem jakiegoś rodzaju notacji (nuty, taby, samouczki YouTube), a nauka improwizacji to coś zgoła odmiennego, inna bestia. Zatem aby zostać dobrym improwizatorem musimy nauczyć grać się dwa razy: po pierwsze uczymy się grać utwory, a potem poznajemy w osobnym procesie narzędzia potrzebne do improwizacji i rozwijamy inną umiejętność także w zakresie słuchu i jego powiązania z wyobraźnią. Zatem improwizowanie od razu wydaje się być trudniejsze: nie da się dobrze improwizować i jednocześnie nie umieć wykonywać żadnych utworów, ale bez problemu znajdziecie wykonawcę, który nie umie improwizować. Co więcej pierwsze dobre efekty (wystarczające do zagrania koncertu) na pewno muzyk osiągnie w dziedzinie wykonywania, a nie improwizacji. Stąd pochodzi też fałszywy wniosek, że improwizacji nie powinno się uczyć na wczesnym etapie szkolnictwa. Jest to wymysł późnego XX-wiecznego modelu edukacji, wcześniej nauka improwizacji i kompozycji od najmłodszych lat była standardowym elementem edukacji.

Znacie na pewno opowieści o tym, że Chopin i Mozart byli już kompozytorami w wieku lat siedmiu (a w przypadku Mozarta – pięciu). Jak myślicie, gdyby nauczyciel skupił się na nauce poprawnego ustawienia aparatu, brzmienia, czytaniu nut w przypadku genialnych kompozytorów, dostaliby dziś szansę, żeby cokolwiek w tym wieku napisać? Szczerze wątpię nawet w to, że nikt by im w tym nie przeszkadzał nawet, gdyby sami chcieli.

Coś poszło nie tak w rozwoju idei muzycznej edukacji odartej dziś niemal całkowicie z kreatywności. Tak, bo improwizacja to właśnie kreatywna strona muzyki. Każdy kompozytor, gdy rozpoczyna pisanie utworów mniej lub bardziej improwizuje, choć kompozycja to jeszcze inna bestia. Różni się analizą – w trakcie improwizacji nie ma czasu na myślenie, albo się słyszy i wie, albo nie. Zdecydowanie szybciej można nauczyć się komponować „z niewielką pomocą procesu improwizacji” niż improwizować w trakcie występu na żywo. Choć trzeba podkreślić, że wszystkie trzy umiejętności – wykonywania trudnych, np. klasycznych utworów, komponowanie jak i improwizacja na poziomie, są trudne, to jednak dobra improwizacja zabiera najwięcej czasu jest to największe wyzwanie, rzecz najtrudniejsza z tych trzech przy założeniu tego samego poziomu.

Wyobraźmy sobie że mamy do zagrania fugę Bacha, to często naprawdę poważne wyzwanie na lata jeśli chcemy zachować wszystkie znane zasady kanonu wykonawczego: dynamikę tarasową, prawidłowe frazowanie, artykulację i tak dalej. Teraz wyobraźcie sobie, że macie skomponować własną fugę na tym poziomie. Które z tych zadań jest trudniejsze? Teraz wyobraźcie sobie, że macie nauczyć się improwizować taką fugę, czyli wymyślać ją w czasie grania. Z tego punktu widzenia jest to największe wyzwanie, czy to w ogóle możliwe? Tak, Bach improwizował fugi przez ponad godzinę, na słynnym spotkaniu z królem Prus Fryderykiem II Wielkim w 1747r. Jestem też ciekaw co by było, gdyby udało się wskrzesić Jana Sebastiana na jedno tylko nagranie, która strona jego twórczości byłaby najbardziej ciekawa i odkrywcza: gdyby wykonał swoją kompozycję, gdyby skomponował jeszcze jeden utwór, czy gdyby zaimprowizował? Moim zdaniem to właśnie trzecia strona jego twórczości – legendarna i tajemnicza – byłaby najciekawsza: twórczy akt improwizacji w genialnym wykonaniu. Gdyby zamiast tego zagrał nam swój utwór wielu muzyków poczułoby się zapewne rozczarowanych spodziewając się nie wiadomo czego, poza tym wiele przeciętnych wykonań tego utworu straciłoby rację bytu. Gdyby napisał jeszcze jeden utwór – to byłoby tak jak w przypadku gdy ciągle odnajdują się jego kompozycje i katalog BWV rośnie już sporo ponad początkową wartość 1080. A gdyby zaimprowizował, można by powiedzieć bardzo dużo nie tylko o jego poziomie wykonawczym, ale także o procesie kompozycji, odpowiedzieć na wiele fundamentalnych pytań. Czy byłaby to już kompozycja równie wartościowa, co pozostałe jego zapisane utwory? A może tylko szkic takowej? Te same procesy zajdą jeśli spróbujecie te trzy aspekty: wykonawczy, kompozytorski i improwizatorski przyłożyć do każdego stylu i rodzaju muzyki.

Zagranie solówki bluesowej mistrza będzie znacznie łatwiejsze z samouczka YouTube, niż napisanie podobnej solówki na tym poziomie, a to z kolei będzie znacznie łatwiejsze niż zaimprowizowanie na poziomie owego mistrza. Przekonało się o tym wielu wokalistów z programów typu talent show – bo choć pięknie tam wykonują utwory np. Whitney Houston to mają problem ze skomponowaniem repertuaru na tym poziomie. Podobnie wiele zespołów posiada wielkich gitarzystów, którzy układają piękne, legendarne wręcz solówki, ale nie radzą sobie kompletnie w sytuacji, gdy spotykają innego wybitnego gitarzystę, np. B. B. Kinga, a ten zaprasza do wspólnej improwizacji. Jest jeszcze jedna ogromnie ważna cecha: w przypadku braku improwizacji każdy kolejny koncert przypomina dzień świstaka, co nie jest dobre ani dla wykonawcy, ani dla odbiorcy. Ja na taki koncert wybiorę się tylko raz i potem odczekam do nagrania kolejnej płyty, natomiast mistrza improwizacji będę odwiedzał na koncertach regularnie tym bardziej, że jest ich wcale nie tak wielu, jak się mówi.

Byłem kiedyś na koncercie Kena Vandenmarka – ten facet kiedyś nagrał kilka albumów dzień po dniu grając koncerty w tym samym miejscu (box płyt pt. „Alchemia”). Dlatego właśnie powinno się uczyć improwizacji (i kompozycji) od samego początku – bo jest to twórcza strona muzyki, uruchamia wyobraźnię i jej nauka nie jest prosta, ani oczywista i to praca nawet na kilkadziesiąt lat. Jeśli dopiero w wieku 20 lat zaczniemy uczyć improwizacji – to naprawdę o wiele za późno. Badania naukowe prowadzone przez Kena Robinsona pokazały, że na studiach mamy jedynie 40% potencjału twórczego dziecka. Mozart był Mozartem bo za młodu uczono go kreatywnego podejścia. Zanim sami się zapiszecie na kursy muzyczne, albo zanim zapiszecie tam swoje dzieci – upewnijcie się, że uczą tam improwizacji.

Leave your thought here

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Kategorie